środa, 13 stycznia 2010

Pochwała różnorodności

Nie mogę wręcz nie podzielić się tekstem przeczytanym właśnie - autorstwa Tomasza P. Terlikowskiego. Wywarł na mnie duże wrażenie - i choć traktuje o sprawach nie nowych, a już po części przywykłych w naszej teraźniejszej świadomości, to jednak daje jakieś "przejrzenie" na oczy i uświadomienie, że to nie przelewki, a "walka o dusze"...

Tomasz P. Terlikowski
"Pochwała różnorodności"


>>Wymarzony obywatel postępowców to wyedukowany seksualnie, świetnie zarabiający singiel, o odpowiednich (czytaj postępowych i zgodnych z interesami mainstreamu) poglądach w kwestii ekologii, historii, gospodarki, równouprawnienia kobiet i roli państwowych agend w sprawie wychowania dzieci (oczywiście nie jego, bo on - jako człowiek na poziomie - dzieci nie ma). Optymalne byłoby także, by był to metroseksualny typ androgyniczny, pozbawiony innych niż biologiczne cech swojej płci, otwarty na rozmaite eksperymenty w dziedzinie erotycznej. Ten opis nowego człowieka jest oczywiście przesadzony. Na razie nikt nie mówi o nim wprost. Ale uważna obserwacja wydarzeń zapala lampkę alarmową, ostrzegającą przed postępowym totalitaryzmem czy "liberalnym faszyzmem" ((by posłużyć się terminologią Johna Goldberga).
Symptomy są na razie drobne, ale widoczne. Ministerstwo Edukacji Narodowej naciska na rodziców, by posyłali dzieci na lekcje edukacji seksualnej, a jeden z jego urzędników określił podczas komisji sejmowej tych rodziców, którzy nie chcą (do czego mają - o czym warto pamiętać - prawo), by ich dzieci podlegały państwowej indoktrynacji w kwestiach seksualnych, mianem "buntowników". Można oczywiście powiedzieć, że to był żart, ale - nawet jeśli przyjąć to niezwykle optymistyczne założenie - i tak doskonale pokazuje on sposób myślenia urzędników oświatowych. Otóż ich celem jest odebranie rodzicom prawa do wychowania dzieci i przekazanie go ministerstwu. Dzięki temu możliwe będzie stopniowe przekonywanie młodzieży, że homoseksualizm nie jest odstępstwem od natury, prawdziwą chorobą jest natomiast homofobia; że środki antykoncepcyjne nie mają najmniejszych skutków ubocznych i są największym skarbem kobiety, czy wreszcie, że aborcja to prawo kobiety. W większości szkół jeszcze się takich programów nie realizuje, ale ... wprowadzenie (tylnymi drzwiami) obowiązkowej seksedukacji jest pierwszym krokiem na drodze do politycznie poprawnego prania mózgów naszym dzieciom.
Nie mniej groźny jest realizowany właśnie projekt zamordowania resztek wolności badań w naukach historycznych. Platformerska polityka wobec Instytutu Pamięci Narodowej ma bowiem tylko jeden cel (a sami pomysłodawcy nowej ustawy wcale go nie ukrywają) - zamknięcie ust niezależnym historykom, dla których wskazania "rady mędrców" z ulicy Czerskiej nie mają znaczenia. PO chce doprowadzić do sytuacji, w której zniknie jedno z ostatnich miejsc, gdzie będzie można otwartym tekstem zadać pytanie, jakie znaczenie dla historii Polski miała współpraca Lecha Wałęsy z SB? Ilu było agentów bezpieki w pierwszym niekomunistycznym rządzie? Kim naprawdę jest Wojciech Jaruzelski i jak duże krwi ma na rękach?
Wolność badań czy choćby opinii w Polsce świetnie ilustruje sprawa Pawła Zyzaka. Do metodologii czy niektórych elementów jego pracy magisterskiej można mieć zapewne wątpliwości, ale nie sądzę, by usprawiedliwiało to fakt, że ten młody, dociekliwy i pełen zapału historyk nie może znaleźć w Polsce pracy w swoim zawodzie, a kuratoria ostrzegają szkoły, by nie zatrudniały go, bo będą mieć kłopoty. Na szczęście (także dla polskiej nauki) okazało się, że Zyzak otrzymał stypendium w Stanach Zjednoczonych, gdzie ręce polskich czcicieli świętych krów nie sięgają.
Politycznie poprawna cenzura próbuje też przejąć kontrolę nad mediami.. Całkiem niedawno Tomasz Lis w tekście"Cnotą i pałką" zamieszczonym w "Gazecie Wyborczej" ubolewał, że wciąż są w Polsce "poważne media", w których można skrytykować senatora Krzysztofa Piesiewicza, uznać, że homoseksualizm nie jest równouprawnioną orientacją seksualną, a nawet (o zgrozo!!!) polemizować z abp. Józefem Życińskim. Ta skandaliczna sytuacja powinna się skończyć, bo biedny dziennikarz roku 2009 nie ma już w Polsce czym oddychać, bo już za chwilę "oblepi go antyobywatelski zaduch nietolerancji". Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Oczywiście odebranie głosu "Rzeczpospolitej", "Avonarolom", "talibom" i "rzecznikom cnoty". A że to oznacza poważne ograniczenie wolności słowa i opinii - to już Lisa nie zajmuje, bo jego celem nie jest wolność, lecz ... zmuszenie, by wszyscy myśleli tak samo.
A przecież - jak to znakomicie ujął rosyjski krytyk totalitaryzmu Wasilij Grossman (polecam gorąco jego "Życie i los", które właśnie trafiło na rynek księgarski) - "życie zamiera tam, gdzie przemoc stara się zatrzeć jego niepowtarzalność i swoiste cechy".Brońmy się więc przed tym niszczeniem różnorodności, także opinii, jeśli nie chcemy obudzić się w państwie totalitarnej politycznej poprawności.<<

(autor jest doktorem filozofii, publicystą, prezesem wydawnictwa Fronda)


artykuł z: Gazeta Polska, nr 2 (859), 13 stycznia 2010, s.29

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz